Chcieliśmy, żeby ktoś nas przekonał do Zawidowa – mówi Cezary Wiklik – dziennikarz „Ech Izerskich”. To małe miasteczka tuż przy granicy z Czechami, niedaleko do granicy z Niemcami, którego mieszkańcy łatwiej znajdą pracę poza nim, niż w samym mieście. Trudno tu o wskazanie zabytków, dla których warto przejechać choćby 20 – 30 km, żeby zobaczyć je na własne oczy.
To nie do końca prawda – nie zgadza się rozmówca, Kamil Kasperek (29 l.), pasjonat historii Zawidowa– Ale jest jeszcze jeden drobiazg, który warto sobie uświadomić. Zawidów jest miejscem, jakie warto „smakować” powoli, i w drobiazgach, poznawać ciekawe zakamarki przez pryzmat jego historii. Tu nie kipi od zabytków z listy UNESCO, nie ma monumentów, parku dinozaurów, etc. Ale życiorys miasta jest przebogaty. Był przecież Zawidów w przeszłości ważnym punktem na mapie historii świata.
Mało kto wie, że właśnie Zawidów był jedną ze spraw zaistniałych w tzw. układzie monachijskim 1938 roku. To tutaj przez kilka dni trwała strzelanina między oddziałami Freikorpsu, a czeskimi celnikami. Ci pierwszy, przebrani w austriackie mundury, zostali wysłani tylko po to, by propaganda hitlerowska miała szansę okłamać świat, że Niemcy sudeccy są ciemiężeni przez Czechów. I dlatego należy dokonać anschlusu (zaboru) Sudetów na rzecz Niemiec, żeby bronić rodaków przez zagrożeniem, jakie tworzy Czechosłowacja. Ten zabór się dokonał i była to próba generalna przed II wojną światową.
Hitler z sukcesem powtórzył tę zagrywkę rok później zwaną w historii Polski „prowokacją gliwicką”. Historyczne analogie? Skojarzenia ze współczesnością? Są oczywiste – teraz Putin „wyzwala” Krym, Donbas i Ługańsk, bo chce „chronić Rosjan” tam zamieszkujących przed agresywnymi i ponoć żądnymi krwi Ukraińcami. Jak się skończył zabór czeskich Sudetów – wiemy z historii. Czemu służyła prowokacja gliwicka – tym bardziej. Nie powinniśmy więc mieć wątpliwości, że dopuszczenie do zajęcia Krymu przez Rosję skończy się inaczej.
Tego możemy nauczyć się na przykładzie Zawidowa.
Z Zawidowem, a właściwie z poznawaniem i analizowaniem jego historii jest pewna trudność. Źródeł polskich jest niewiele, wydawnictw popularno-naukowych, pisanych m.in. w oparciu o zasoby bibliotek niemieckich, gdzie jest wiele dokumentów, nawet prasy o Zawidowie – nie ma prawie wcale. Miasto czeka chyba na swojego odkrywcę. A może już się doczekało?
W jakie miejsce zaprowadziłbym gości, którzy chcieliby zacząć poznawać Zawidów? – zastanawia się Kamil Kasperek. – Przede wszystkim w okolice wieży po kościele ewangelickim. Ta świątynia powstawała od XIV w., została ostatecznie wyburzona w 1972. Jeszcze w 1946 roku był tu niemiecki pastor, który tamtej wiosny odprawił ostatnie ewangelickie nabożeństwo. Ten kościół i jego otoczenie są jakby w pigułce ilustracją zawikłanych losów miasta i jego mieszkańców. Stąd wywieziono w 1942 roku dwa dzwony, by je przetopić na broń, a w 1950 roku – wyjechał stąd ostatni z nich, razem zresztą z organami. Wszystko zniknęło. Można powiedzieć, że jakakolwiek nacja ubolewa dziś nad zniszczeniem kościoła, to są krokodyle łzy. I jedni, i drudzy się do tego – w różnym stopniu – przyczynili. Ale jest część win niepodzielnych. Swego czasu , relatywnie niedawno, wydobyto tablice nagrobne z ziemi przy kościele – tu był dawniej cmentarz. Nieznani sprawcy zniszczyli cmentarne pamiątki. Z głupoty? Z jakichś przekonań?
Na Pogórzu w wielu wsiach stoją pomniki żołnierzy poległych w I wojnie światowej. To byli Niemcy, ale przecież przede wszystkim mieszkańcy tych wsi, w których teraz my mieszkamy. Nikomu nie przychodzi do głowy – na szczęście – pomysł dewastacji tych monumentów.
Sięgnijmy głębiej do historii, by nie budzić licha przypominaniem historii nowożytnej – mówi K. Kasperek. – Im głębiej sięgamy, tym mniej oczywiste wydają się powszechnie obowiązujące opinie. Mówi się m.in. – Wzgórze Zamkowe. Rozumie się przez to, że tam stał zamek, o którym wiemy z historii, przynajmniej tyle, że istniał. Ale to wcale nie jest takie oczywiste, że na tym wzgórzu. Wielu uważa, że warownię wzniesiono w zupełnie innym miejscu. Badania archeologiczne przeprowadzone niedawno ujawniły sporo drobnych artefaktów. Trudno je będzie kontynuować z różnych powodów – finansowych, organizacyjnych… Zresztą miejsce, gdzie mógł się znajdować zawidowski zamek stanowi dziś prywatną działkę, ze stojącym na niej budynkiem mieszkalnym. Pewnie to już zostanie tajemnicą.
Nie kusi jej rozwiązywanie? Gdyby istniały podróże w czasie, w jakiej epoce istnienia Zawidowa chciałbyś się znaleźć? – dopytuje C. Wiklik.
Jestem dziś i to mi odpowiada, ale gdybym miał na jakąś dłuższą chwilę przenieść się w przeszłość, to pewnie do lat przed I wojną światową. Po pożarze miasta w 1834 roku, kiedy to spłonęło ponad 80 % zabudowy i po okresie wznoszenia się z ruin nastąpił burzliwy rozwój. Nie pierwszy, po nie pierwszym kataklizmie, bo w 1769 roku wielki pożar pochłonął 170 domów i przeniósł się nawet na czeskie Habartice. Ale potem, w II połowie XIX w. pojawiły się nowe fabryki, zatrudnienie rosło w oczach do tego stopnia, że niemieckojęzyczni Czesi przyjeżdżali tu za pracą. Potem kryzys lat 20.tych w XX w. sprawił, że to Niemcy szukali pracy w Czechach. Ponoć od 1848 roku, kiedy to powstał pierwszy znaczący zakład napędzany kołem wodnym, wszystko zaczęło kwitnąć. Doszło do tego, że od lat 70.tych XIX w. zaczęto myśleć o kolei.
[xyz-ips snippet=”reklama-plaska”]
Stacja kolejowa (powstała ok. 1875 r., ze względu na usytuowanie terenu zlokalizowana 3,5 km za miastem) dała kolejny impuls rozwojowy. Ze względu na tę odległość planowano budowę kolejki wąskotorowej, czegoś w rodzaju „tramwaju miejskiego”, żeby dowozić z miasta na stację ludzi i towary, ale wojna zdewastowała te plany.
Niezależnie od planów „tramwajowych” sama kolej sprawiła, że powstała przy niej dynamicznie rozwijająca się cegielnia, w której dachówki zamawiali nawet królowie (jak król Jugosławii, w latach 20.tych XX w.).
Historia Zawidowa przypomina sinusoidę – lata stagnacji mijają, nadchodzi rozkwit, potem znowu „dołek”… W początku XVIII w. było tu ponad stu sukienników, minęła niemal sto lat i Zawidów miał browar, olejarnię, folusze. W latach po II wojnie światowej istniały dwa wielkie zakłady, m.in. Fabryka Maszyn Budowlanych, początkowo nosząca nazwę „Siew” (bo wyrabiano tu pługi i brony, ale później wielkie ciągi maszyn dla wielu cementowni, eksportowanych nawet do Indii, Brazylii, czy Egiptu), wcześniej zakłady przemysłu wełnianego. Oba prowadziły szkoły zawodowe, by przyuczać potencjalnych pracowników…
Tę rozmowę, a właściwie opowieść o Zawidowie można byłoby toczyć godzinami, bo jeszcze i Koci Potok z perłami słodkowodnymi, i incydenty w rodzaju śmierci 7 wiernych, którzy zginęli, gdy piorun uderzył w kościół mogłyby być osobnymi tematami. Czy o innych miejscowościach Pogórza też można tyle opowiadać?
Czy znajdzie się w nich także ktoś, kto zafascynowany historią swojego miejsca na Ziemi zechce Czytelników „Ech” zapoznać ze swoim miastem, swoją wsią?
Czekamy na zaproszenia, a gawęda o Zawidowie niech będzie ku temu inspiracją.
Serdecznie dziękujemy Cezaremu Wiklikowi za możliwość wcześniejszego opublikowania tekstu, jeszcze przez wydaniem kolejnego numeru „Ech Izerskich„.
Kamil Kasperek – dziękujemy ze uraczenie nas fascynującą opowieścią o Zawidowie!
Źródło: zawidow.eu